Niedawno
trafiłem na anegdotę dotyczącą byłego premiera Wielkiej
Brytanii, Winstona Churchilla:
Trwała wojna. Churchillowi przyniesiono projekt budżetu kraju. Przeczytał uważnie i spytał:- A gdzie pieniądze na kulturę?- Przecież trwa wojna, więc jaka kultura?!- Jeżeli nie ma kultury, to o co my do cholery walczymy?! - zdziwił się Churchill.
Powyższa
historyjka na pozór ma wydźwięk pozytywny. Nobilituje kulturę
jako istotny element istotny nawet w czasie wojny, kolapsu tzw.
wartości humanistycznych.
Jednak,
gdy poświęcimy dłuższą chwilę temu fragmentowi, okazuje się,
że podczas wojny równie istotne - o ile nie ważniejsze - co oręż
są idee (kształtowane przez kulturę). Odsłonięty zostaje truizm
- śmierć za idee. Oczywiście, nikt wprost nie powie, że umiera
się za kulturę... Innymi słowy najlepszymi
żołnierzami są ci, którzy mają odpowiednie wykształcenie –
posiadają wykrystalizowany system waloryzowania (ze względu na
hierarchię wartości, jak np. u Maxa
Schelera).
Z drugiej strony,
okazuje się, że o ile ludzie kultury (idei) są wartościowym
orężem, to w czasie pokoju, zachowania status quo są
raczej przeszkodą. Wskazują na to koncepcja Fukuyamy
w „Końcu historii”, wizja ostatniego człowieka zaprezentowana
przez Nietzschego w „Tako rzecze Zaratustra. Książka dla
wszystkich i dla nikogo”, czy kontrprzykład Huntingtona ze
„Zderzenia cywilizacji”.
Czy zatem jesteśmy w stanie określić rolę kultury w naszkicowanym
powyżej kontekście?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz