środa, 13 lutego 2019


Niedawno trafiłem na anegdotę dotyczącą byłego premiera Wielkiej Brytanii, Winstona Churchilla: 
Trwała wojna. Churchillowi przyniesiono projekt budżetu kraju. Przeczytał uważnie i spytał:- A gdzie pieniądze na kulturę?- Przecież trwa wojna, więc jaka kultura?!- Jeżeli nie ma kultury, to o co my do cholery walczymy?! - zdziwił się Churchill.

Powyższa historyjka na pozór ma wydźwięk pozytywny. Nobilituje kulturę jako istotny element istotny nawet w czasie wojny, kolapsu tzw. wartości humanistycznych.

Jednak, gdy poświęcimy dłuższą chwilę temu fragmentowi, okazuje się, że podczas wojny równie istotne - o ile nie ważniejsze - co oręż są idee (kształtowane przez kulturę). Odsłonięty zostaje truizm - śmierć za idee. Oczywiście, nikt wprost nie powie, że umiera się za kulturę... Innymi słowy najlepszymi żołnierzami są ci, którzy mają odpowiednie wykształcenie – posiadają wykrystalizowany system waloryzowania (ze względu na hierarchię wartości, jak np. u Maxa Schelera).

Z drugiej strony, okazuje się, że o ile ludzie kultury (idei) są wartościowym orężem, to w czasie pokoju, zachowania status quo są raczej przeszkodą. Wskazują na to koncepcja Fukuyamy w „Końcu historii”, wizja ostatniego człowieka zaprezentowana przez Nietzschego w „Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo”, czy kontrprzykład Huntingtona ze „Zderzenia cywilizacji”.

Czy zatem jesteśmy w stanie określić rolę kultury w naszkicowanym powyżej kontekście?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz